W połowie lat siedemdziesiątych na wielką, międzynarodową arenę tenisową wkroczył Wojciech Fibak i osiągnął na niej wyniki predystynujące go do miana najlepszego tenisisty polskiego wszechczasów. Fibak już wtedy wiedział, że punkty w światowym Grand Prix są ważniejsze niż tytuły najlepszego w kraju. Toteż w okresie swej wielkiej kariery, czyli po roku 1974, tylko dwukrotnie uczestniczył w mistrzostwach Polski. Pierwszy raz w 1975 w Łodzi, gdzie zwyciężył, pokonując w finale Jacka Niedźwiedzkiego. Do sensacji natomiast doszło podczas drugiego startu Fibaka w MP w 1977 r. w Jeleniej Górze.
Turniej na malowniczo położonych kortach „Spartakusa” toczył się z przerwami, bowiem deszcz mieszał szyki organizatorom. Po ulewach na kortach pozostawały spore kałuże, które starano się usuwać w najprzeróżniejszy sposób. Uciekano się nawet polewania owych kałuż benzyną i podpalania jej, sądząc, że woda szybciej wyparuje. W dodatku Fibak przybył do Jeleniej Góry z opóźnieniem, więc musiał w ciągu jednego dnia rozegrać dwa mecze, pokonując w nich Jerzego Grusieckiego i Aleksandra Harasyma. W półfinale jednak toczonym w sobotnie późne popołudnie stoczył dramatyczny mecz z Czesławem Dobrowolskim. Zaczęło się dobrze, niemal „zgodnie z planem”, bo Fibak objął w pierwszym secie prowadzenie 3:0, wszakże później Poznaniak zaczął popełniać błędy, a Dobrowolski skrzętnie je wykorzystywał, w rezultacie to on wygrał seta. W drugiej partii Fibak znów objął prowadzenie 4:1, ale rywal stawiał mu duży opór, więc Poznaniak seta wygrał dopiero w tie-breaku. Trzeci set natomiast to fatalna seria Fibaka, który przegrywał już 0-4 i 1:5. Wprawdzie jeszcze raz zerwał się do walki, doprowadził do stanu 4:5, ale dziesiątego gema, a zatem i seta wygrał Dobrowolski. Wtedy właśnie mecz został przerwany z powodu zapadających ciemności. Dokończenie nastąpiło w niedzielne przedpołudnie, ale Fibak nadal grał słabo, natomiast Dobrowolski spisywał się znakomicie. W szóstym gemie przełamał serwis mistrza obejmując prowadzenie 2:4, a później wygrał dwa swoje podania i całego seta 6:3. Tak więc Dobrowolski odniósł sensacyjne zwycięstwo, chociaż nigdy nie zdobył mistrzostwa na otwartych kortach, bo i w Jeleniej Górze doznał porażki w finale z Tadeuszem Nowickim. Trzeba jednak stwierdzić, że Fibak był w tym meczu wyraźnie bez formy, popełniał wiele błędów i wolno przypuszczać, że sprawiło to zapalenie okostnej, na które wtedy cierpiał. Dobrowolski natomiast rozegrał wówczas jedno z najlepszych spotkań w swojej karierze.
Szczególny przypadek wśród mistrzów Polski stanowi Henryk Drzymalski. Pierwszy swój tytuł singlowy w MP wywalczył w 1974 r. kiedy miał już 27 lat. Później przez kilka lat nie udawało mu się powtórzyć tego sukcesu, aż dopiero w 1979 r. w Poznaniu ponownie sięgnął po palmę pierwszeństwa, a w ogóle poczynając od tego roku pięć razy pod rząd zdobywał mistrzostwo Polski. W końcu tron mistrzowski opuścił niepokonany, bo po ostatnim swoim tytule w 1983 r. zdobytym w Bytomiu wyjechał w roli szkoleniowca do Turcji. Kiedyś podczas wspólnej jazdy samochodem z Chrzanowa do Katowic zapytałem go dlaczego tak późno doszedł do wysokiej formy. – Pan wie – odpowiedział – że ja dopiero w 28 roku życia, na kursie instruktorskim u Królaka nauczyłem się poprawnego serwisu? Spore kłopoty miałem także z forhendem, ale poprawę tego uderzenia osiągnąłem wcześniej, wówczas gdy trenerem w Polonii Bydgoszcz był „Kuluś” Zbigniew Bełdowski. Dowodzi to, że na naukę nigdy nie jest za późno.